Mój świat nie tyle stanął na głowie, co przekoziołkował wdzięcznie i leży teraz nieporadnie pod dość niewygodnym kątem. I nie działo się to stopniowo, tylko nagle, pewnego dość ciepłego marcowego wieczora, życie powiedziało mi coś w stylu „no dobra, teraz jesteś matką i guzik mnie obchodzi, że nie masz pojęcia, co z tym fantem począć”.
Ogólnie z ciążą i macierzyństwem jest trochę jak z filmami Hitchcocka, zaczyna się od trzęsienia ziemi (czytaj, dwie niepozorne kreseczki na teście, które czynią większe spustoszenie niż Huragan Katrina), potem, przechodząc przez ciążę i poród dochodzimy do momentu, kiedy mały, żądny wiecznej atencji człowieczek, patrzy tymi swoimi wielkimi ślepkami (a jak są to dodatkowo załzawione ślepka, to już w ogóle człowieku jesteś skończony, przepadłeś na wieczność i już nie ma dla Ciebie nadziei) i wiesz już, że Twoje życie w dawnej formie w zasadzie przestało istnieć, więc teraz należałoby zbudować wszystko od nowa.

Mając jako takie pojęcie o macierzyństwie wynikające z obserwacji otaczających mnie kobiet postanowiłam sobie jedno, nie dopuścić do powielania etosu matki-Polki-umęczonej. To nie do końca tak, że uwierzyłam, że da się każdy dzień zaczynać rozrzucając wokół siebie konfetti z maleńkich, kolorowych serduszek, w otoczeniu świeżo ściętych kwiatów i pachnących croissantów
(do czego przez całą ciążę dzień w dzień przekonywał mnie Instagram), ale po prostu miałam plan, żyć tak, aby było po prostu wesoło i na luzie. Jak mi idzie realizacja tego planu przekonacie się tutaj, mam nadzieję, że Wam się spodoba.

Fajne było
Wow, masz piękny styl pisania. Bardzo lekkie pióro.
cieszę się, że Ci się podoba 😉